niedziela, 21 stycznia 2018

50 książek

Z ostatniego numeru "Polityki":


Kiedyś przynajmniej wypadało mieć kolekcję książek na półce, chociażby dla dekoracji. Nawet jeśli się ich nie czytało, do czego w żadnym wypadku nie można było się przyznać. A jeśli już ktoś został złapany na nieznajomości lektury, zwykle tłumaczył się, że akurat będzie ją czytał, tylko dokończy tę, z którą aktualnie się zmaga. Lub w nieco bardziej wątpliwej wersji: To na emeryturę, jak będę mieć więcej wolnego czasu.

W każdym kadrze...
Książek nie trzeba karmić, ani podlewać. Połowa Polaków nie musi z nich nawet wycierać kurzu. Ani przy okazji cotygodniowego sprzątania, ani tym bardziej przedświątecznego. Połowa Polaków nie potrzebuje książek w domu. Dobrze, że jest jeszcze ta druga połowa. Z każdym rokiem mniejsza, mniejsza, i mniejsza.


Marcin Wicha w Rzeczach, których nie wyrzuciłem napisał: Wszystko zniknęło. Zostały tylko książki. Były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze. 

W każdym


Z kolei prof. Rembiszewska weszła pewnego razu do pokoju młodej dziewczyny, rozejrzała się naprędce i zdecydowanie oświadczyła: W tym pokoju nie ma żadnej książki. Wychodzę!


poniedziałek, 8 stycznia 2018

Produkt od firmy

Czytam tekst o kodowaniu informacji w branży elektronicznej. Gwoli jasności, nie tylko czytam, ale nawet poprawiam, czy raczej próbuję poprawiać. O zgrozo! Połowy pracy nie rozumiem, gdyż im bardziej technika posuwa się do przodu (a ja w latach), tym mniejsze są moje możliwości ogarnięcia wirtualnej rzeczywistości. Ale z racji tego, że autor tekstu jest mi jednak osobą bliską, która niejednokrotnie ratowała moje laptopy przed popadnięciem w ruinę, staram się nie poddawać.

Czytam więc o Androidach i Gmailach od firmy Google oraz o systemie iOS od firmy Apple. Dowiedziałem się, że BlueMail jest od firmy Blue Mail, a coś tam innego od firmy JetBrains. Razi mnie ta konstrukcja bardziej niż trochę, gdyż w języku polskim powiedzielibyśmy raczej: Android stworzony przez firmę Google, ewentualnie zaprojektowany, wynaleziony przez firmę.

Jako że w ubiegłym roku prowadziłem wykład o języku reklamy, przypomniało mi się, że wyrażenie coś od firmy/nazwa firmy promowane jest w spotach reklamowych. Mamy na przykład tusz do rzęs od L'Oreal Paris lub możemy sprawdzić Nowości od Max Factor. 



Powyższa konstrukcja jest oczywiście kalką z języka angielskiego, w którym zadomowiły się użycia nazwa produktu + from + nazwa firmy. Z mojego, dość konserwatywnego punktu widzenia, możemy kupić coś od firmy, chyba rzadziej dostać coś od firmy. 



Ale w reklamie właśnie to odrzucenie czasownika czy imiesłowu przymiotnikowego (przypomnę, że imiesłowy to formy czasownika) jest kluczowe! Brak czasownika nie tylko dynamizuje treść, ale też umożliwia jej dowolną aktualizację. Równoważnik zdania Tusz do rzęs od L'Oreal Paris odbiorca reklamy może uzupełnić na wiele sposobów: kupiony, ale też otrzymany/podarowany. I to właśnie jest element perswazji.


PS Kuba, Mnie się jednak wydaje, że chodzi o elipsę, która ukrywa znaczenie 'stworzony/zaprojektowany przez', co jest wyraźną kalką z angielskiego. A że polska reklama, co jest rzeczą oczywistą, czerpie z wzorców zachodnich, dlatego i tutaj szukałbym raczej wzorca obcego. 
Dopełniacz proponuję tym razem uniewinnić ;-)

sobota, 6 stycznia 2018

A jednak świątecznie

A jednak świątecznie, noworocznie, klimatycznie, czyli inaczej niż napisałem ostatnio. Naprawdę Istambuł jest miastem, któremu nie można ufać. Co więcej, w tym zakątku trudno wierzyć nawet samemu sobie.
Utyskiwałem na brak świątecznych dekoracji, i proszę, wszystko jest. Ozdoby, światełka, łańcuchy, lampki - w wersji zlaicyzowanej, ale za to z rozmachem. Girlandy gwiazdkowych lampek rozpięły swe długie ramiona nad placem Taksim - sercem Stambułu.







Nad Istiklal nie tylko zwisły okolicznościowe bombki, ale wrócił też kultowy tramwaj, którego nie mogłem wcześniej uraczyć z powodu ciągnącego się remontu. Główny deptak miasta coraz mniej przypomina plac budowy, a coraz bardziej jedną europejskich, wielkomiejskich uliczek.










I tylko jedna rzecz jest niezmienna - ściana ludzi, azjatycki tłum, nie do przejścia i nie do ominięcia, ani za dnia, ani w nocy.

wtorek, 2 stycznia 2018

Nieświątecznie

W Turcji nie ma Bożego Narodzenia! Niby nic dziwnego – w końcu to przecież kraj muzułmański, a jednak! Racjonalnie rozumiem, emocjonalnie nie potrafię z taką pustką przejść do porządku dziennego. Dla Polaka jest to równie dziwne, jak chodzenie w letniej kurce w połowie grudnia (poprzedni post).

Począwszy od połowy listopada choinki, bombki, mikołaje i prezenty nie wylewają się ze sklepowych witryn. W radiu nie leci Last Christmas, a bożonarodzeniowe dekoracje nie przypominają o konieczności pozbycia się oszczędności na świąteczne prezenty. O upominkach zresztą nikt nie rozmawia. Tylko kalendarz przypomina... coraz bliżej święta... coraz bliżej święta.

Nieświątecznie jest w połowie listopada, ani odrobinę lepiej pod koniec miesiąca. Coś tam pojawia się w grudniu, ale bez przesady. Ozdób nie ma aż tyle, żeby mogły się uprzykrzyć. Uprzykrzyć?! Żeby choć trochę poczuć magię świąt.

Żadnych kolęd, o szopce nawet nie ma co marzyć. Aura świąt zwyczajnie nie unosi się w powietrzu. 
Ozdoby na Istiklal, sierpień 2017 r.

Jest jednak kilka wyjątków. Na Istiklal, najbardziej reprezentatywnej ulicy Stambułu, świąteczne dekoracje wiszą przez cały rok, dzięki czemu już na trwałe wrosły w tkankę miasta. Girlandy lampek, tulipany, gwiazdki, esy-floresy dekorują deptak nawet w środku lata. 


Świąteczne ozdoby pojawiają się też na witrynach sklepowych. Niewiele, nieczęsto, nienachalnie. Dominuje malinowa czerwień z bielą. Niewiele osób pozdrawia mnie słowami İyi Noeller (Wesołych Świąt Bożego Narodzenia), gdyż w kraju tulipanów życzy się Mutlu Yıllar, czyli Szczęśliwego Nowego Roku. Bo te mikołajowe kolory kojarzą się Turkom właśnie z Nowym Rokiem (Yılbaşı).
Zachodnia moda przenika więc dyskretnie, w przepoczwarzonej formie. Nawet prezenty, które w Polsce wręcza się 24 grudnia, tureckie çocuklar dostają na Nowy Rok. A dorośli, zamiast śpiewania kolęd, mogą podziwiać… taniec brzucha lub okolicznościową bieliznę. Bo Stambuł nie jest tak konserwatywny, jak to się śniło filozofom.