środa, 28 lutego 2018

Turecka recepta na mrozy


Zimno!
Zimno jak w psiarni.
Zimno jakby w piekle diabły strajkowały.
Zimno jakbym otwierał pustą lodówkę.


A w mroźne dni najlepiej rozgrzewa salep, czyli przygotowany z bulw sproszkowanego storczyka napój, którym Turcy raczą się w okresie jesienno-zimowym. 
Pierwszy raz o salepie opowiedziała mi Ola, gdy chłodnym, listopadowym popołudniem spacerowaliśmy po stambulskich ulicach. Mówiła mi wtedy o pysznym białym napoju, który konsystencją przypomina rzadki budyń. Ze storczyka? – dziwiłem się. Czego ci Turcy nie wymyślą! I do tego posypany dużą ilością cynamonu.



Pod żadnym, ale to żadnym pozorem miałem go nie zamawiać w pierwszym lepszym miejscu, a już szczególnie na promie z Kadıköy do Karaköy. Z uśmiechem i pewnym poczuciem wyższości, że oto odkrywa przede mną arkana tureckiej kuchni, Ola radziła mi, abym znalazł dobrą kawiarnię lub cukiernię, bo naprawdę nietrudno zmienić pyszny salep w wodnistą lurę.









I dopiero wtedy zobaczyłem, że salep rzeczywiście sprzedawany jest jesienią i zimą niemal na każdej ulicy. Dzieliliśmy się z Olą wrażeniami, w którym miejscu smakował nam najbardziej. Moim zdaniem wyborny salep był na İstiklal, w założonej w 1935 roku kawiarni Saray Muhallebicisi. Ale najlepszy salep to ten pity z Olą, w jednej z osmańskich kawiarni. I nie miałbym nic przeciwko, aby raczyć się nim od zimy do zimy, czy od lata do lata.


sobota, 17 lutego 2018

postambule



Po co podróżować? Po co narażać się na te wszystkie niedogodności związane z przemieszczaniem się na dużych dystansach i z pobytami w dalekich, obcych krajach? (…) wyruszamy w ciągle nowe podróże, ponieważ natura wyposażyła nas w zawodną i błądzącą pamięć. Po powrocie w domowe pielesze niedogodności zamieniają się w wyborne anegdoty albo zostają całkowicie wymazane. Pamięć nie jest linią ciągłą, to zbiór punktów – szczytów – a między nimi pustka. Zresztą pamięć to abstrakcja. Z punktu widzenia przyszłości niewygodny przeszłości wydają się nierzeczywiste, jak sen.

Erika Fatland, Sowiestany.
Podróż po Turkmenistanie, Kazachstanie,
Tadżykistanie, Kirgistanie i Uzbekistanie

Praca Murata Germena z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Stambule
Więc stopniowo zapominam o tym, co było w Stambule trudne. O uporczywym hałasie, przed którym szukałem ucieczki, nieprzerwanych korkach ulicznych, uchodźcach śpiących na placu Taksim. O prostytutkach, nachalnie zaczepiających mnie, gdy wracałem wcale nie tak późną porą do mieszkania, i sprzedawcach wydzierających się na wszystkie strony Buyurun! Buyurun! Już nie policzę, ile razy zostałem oszukany i wprowadzony w błąd – wszystko wyleciało mi z głowy. 




Nie pamiętam też o kursie językowym, gdzie na pierwszych lekcjach uczyłem się o stonogach, konikach morskich, krukach i delfinach, a nauczyciele objaśniali trudniejsze słowa po arabsku, bo angielskiego się nie nauczyli, za to wesoło tańczyli do muzyki Tarkana. Zapominam też o pracy na Uniwersytecie w Stambule. Pracę wymazuję najbardziej.

Zostają trzy przyjaźnie związane na skraju świata, zdjęcia, dziennik z podróży oraz bezcenny notes z Małym Księciem, gdyż zapisywałem w nim absolutnie wszystko, co wydało mi się istotne. A do tego garść wspomnień, które pewnie z  czasem przekształcą się w wesołe anegdoty. I stopniowo będę się nimi dzielił na blogu.