Nie jest to
muzeum w pełnym tego słowa znaczeniu. Raczej dom pamięci ostatnich dni
Mickiewicza. Gorszej dzielnicy wieszcz nie mógł sobie wybrać. Ja zresztą też.
Bo chociaż budynek znajduje tylko 10 minut spacerem od mojego mieszkania, to
jednak miałem wrażenie, jakbym przeniósł się w do innego świata. Magia
Stambułu. Jeśli pójdę w górę, w kierunku placu Taksim, po 5 minutach jestem w
okolicach Istiklal, chyba najbardziej reprezentatywnej ulicy miasta. Jeśli
jednak świadomie lub nie, zejdę, a właściwie stoczę się stromą drogą na dół w
kierunku Tarlabaşı…Ty, który wchodzisz,
żegnaj się z nadzieją… powinno być napisane na jednym z okolicznych domów.
Okolica obskurna, knajacka i naprawdę niebezpieczna. A jednak wato się nie zniechęcać.
Przygotowania
zaczynam od lektury tekstu Jarosława Marka Rymkiewicza Kto otruł Mickiewicza oraz jak to zrobił. Teoria okazji. Pisarz
szczegółowo odtwarza wydarzenia z 26 listopada 1855 roku, a więc ostatni dzień
życia wiesza. Okazuje się, że możliwość otrucia poety miało 13 osób, a więc nie
mało. Potem jednak robi się coraz ciekawiej, gdyż krąg podejrzanych zawęża się
do trzech osób. Więcej nie napiszę – kto ciekawy, przeczyta tekst, kto leniwy i
tak zapomni.
Z detektywistycznym
przygotowaniem wędrujemy w niedzielny poranek na ulicę Słodkich Migdałów 10 (Tatlı
Badem), gdzie mieści się Muzeum Adama Mickiewicza. Trochę kluczymy, bo akurat
tego dnia ulica przekształciła się w bazar
(to nie przypadek, że niedziela po turecku to Pazar), ale za to można zaopatrzyć się w świeże owoce i warzywa, co
zresztą dla mojego pobytu w Stambule jest prawie tak ważne, jak sama wizyta w
muzeum.
Mickiewicz na
ulicy Słodkich Migdałów – naprawdę ironiczna nazwa – mieszkał krótko, raptem
trzy miesiące. Muzeum działa trochę dłużej, gdyż od 1955 roku. Otwarto je w
setną rocznicę śmierci poety i pisarza. Dwa piętra, klatka schodowa, trochę
multimediów, popiersie, kilka obrazów. Nie spodziewałem się niczego
szczególnego – zejdźmy na ziemię – miło, że w ogóle takie miejsce powstało.
Kilka jednak drobiazgów
utkwiło mi w pamięci.
Ciekawi mnie, dlaczego
na tablicy informacyjnej podano jako datę śmierci 28 listopada 1855, skoro
Mickiewicz zmarł dwa dni wcześniej?
Piękne epitafium
Jana Kochanowskiego o Jędrzeju Bzickim, który w połowie XVI wieku odwiedził „Turki”:
Możem się
nie owszejki skarżyć na te lata;
Jakokolwiek, jest przedsię godności zapłata.
Jędrzej Bzicki w tym grobie leży położony,
Który acz nie w majętnym domu urodzony,
Jednak za dowcipem swym, którym go był hojnie
Bóg obdarzył, a on im szafował przystojnie,
Był wziętym u wszech ludzi, siedział w pańskiej
radzie,
Co mu więtszą cześć niosło niż złoto w
pokładzie.
Do Turek posłem chodził, labirynty prawne,
Jesli jednemu w Polszcze, jemu były jawne.
Umarł prawie na ręku u życzliwej żony
I leży pod tym zimnym marmorem zamkniony.
I absolutnie genialny w
swej prostocie pomysł, aby na kartkach jak z kalendarza ściennego powiesić
fragmenty dzieł Mickiewicza po polsku oraz w tłumaczeniu na angielski i
turecki.
Szczególnie jeden urywek uderzył mnie z całym impetem:
„Mirzo, a
ja spojrzałem! Przez świata szczeliny
Tam widziałem – com widział, opowiem – po
śmierci,
Bo w żyjących języku nie ma na to głosu”.
„Droga nad
przepaścią w Czufut-Kale”
Może dlatego, że
doskonale oddaje on nieopowiadalność dzisiejszej Turcji, kraju na zakręcie,
pełnego uchodźców, kontrastów, azjatyckiego rojenia się. Tego się nie da
opowiedzieć, po prostu Turcję trzeba przeżyć.
PS A to już mój turecki mirza, tłumacz i przewodnik, bez którego przepadłbym bez wieści w stambulskiej otchłani.