Trzy razy w ciągu minionego tygodnia
rozmawiałem o mickiewiczowskim Panu
Tadeuszu. I to wcale nie na zajęciach ze studentami, ani na uniwersytecie, ani
z polonistami, ale w swobodnej rozmowie z rodziną i znajomymi. Czyżby naprawdę
narodowa epopeja zbłądziła pod strzechy? Jestem przekonany, że błądzi nieustannie,
skoro wraca nawet w luźnej pogawędce. A to niejako zobowiązuje. Może nie od
razu do ponownego przeczytania lektury od deski do deski, ale przynajmniej do
jakiejś refleksji i odświeżenia sobie co ciekawszych fragmentów.
Lubię
wracać Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych i z pewną ironią
przywoływanej dzięcieliny, która panieńskim rumieńcem pała, a więc rumieńcem płonie czy też
pokrywa się. Dzięcielina bowiem jest
regionalną nazwą koniczyny, a pała to wbrew pozorom czasownik, a nie rzeczownik.
Ten fragment trzeba w końcu odczarować.
Rubasznego
humoru w soplicowskiej opowieści jednak nie brakuje. I wcale nie mam na myśli Księgi trzynastej, której autorstwo skądinąd
przypisuje się hrabiemu Aleksandrowi Fredrze lub Włodzimierzowi Zagórskiemu. Zostańmy
przy kanonicznych dwunastu, a ściśle rzecz biorąc możemy nawet nie wykraczać
poza pierwszą.
Po niespodziewanym spotkaniu w ogródku z pewną
miłą zjawą, Tadeusz ma nadzieję na kolejne spotkania, tym razem w nico innym
miejscu. Niestety tu zaczyna się komedia pomyłek. Tytułowy bohater pomylił
niestety nastoletnią dziewczynę z kobietą dojrzałą, ba, nawet lekko już
podstarzałą. Może nie jest to ten typ humoru, który sprawia, że zarywamy ze
śmiechu boki, ale z pewnością można już dyskretnie uśmiechnąć. Zwłaszcza jeśli
przypomnimy, jak Tadeusz tłumaczy sobie owe nieporozumienie:
Wprawdzie
zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,
Bo
ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.
I
włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,
A
u tej krucze, długie zwijały się sploty.
Kolor
musiał pochodzić od słońca promieni,
Któremi
przy zachodzie wszystko się czerwieni.
Twarzy
wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła,
Ale
myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;
Myślił,
że pewnie miała czarniutkie oczęta,
Białą
twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;
U
tej znalazł podobne oczy, usta, lica;
W
wieku może by była największa różnica:
Ogrodniczka
dziewczynką zdawała się małą,
A
pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;
Dalej dowiadujemy się jednak, że ta
fatalna w skutkach pomyłka jest wynikiem czegoś głębszego. Młodemu i pełnemu
wigoru mężczyźnie nie wypada bowiem wypominać wieku kobiecie, co jest kwestią
dobrego wychowania i czegoś jeszcze:
Lecz
młodzież o piękności metrykę nie pyta,
Bo
młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,
Chłopcowi
każda piękność zda się rówiennicą,
A
niewinnemu każda kochanka dziewicą.
Tadeusz w sprawach damsko-męskich
nie był zbyt biegły. Śmiało można powiedzieć, że był po prostu niedoświadczony.
Co tam wiek, co tam różnice! Niedorosła ogrodniczka czy też leciwa pani. W
końcu będzie można poznać tajniki innego życia. Bo w Wilnie przecież chłopak
się nie naużywał:
Tadeusz,
chociaż liczył lat blisko dwadzieście
I
od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,
Miał
za dozorcę księdza, który go pilnował
I
w dawnej surowości prawidłach wychował.
Tadeusz
zatem przywiozł w strony swe rodzinne
Duszę
czystą, myśl żywą i serce niewinne,
Ale
razem niemałą chętkę do swywoli.
Powiedzmy to wprost – Tadeusz był
dwudziestoletnim prawiczkiem. A wraz z powrotem w rodzinne strony wiązał
nieodłączną nadzieję, że ten ulegnie zmianie. W końcu poużywa sobie długo wzbronionej swobody. Jak bowiem
przystało na Sopliców był przystojny, czuł
się rześki, młody. Wiadomo bowiem, że wszyscy Soplicowie Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.
Tadeuszkowi więc po głowie chodziły również, a może przede wszystkim, damsko-męskie
figle.
I
to też jest Pan Tadeusz – żywy,
dziarski, jurny, w którym krew nie woda.
Nie tylko hasła i frazesy powtarzane do znudzenia, że szlachta, że obyczaje, że
ostatni, że zaścianek, że Polska, że polskość, że ojczyzna. Ktoś jeszcze
twierdzi, że to nudna lektura?