Czy można w miesiąc nauczyć
się dowolnego języka obcego (w domyśle polskiego)? To pytanie bardzo często
zadają mi obcokrajowcy, którzy podejmują wyzwanie opanowania – przynajmniej
podstaw – polszczyzny. Moja wiedza oraz doświadczenie każą mi raczej
odpowiedzieć negatywnie. Nie da się! To znaczy można, ale tak naprawdę nie
można.
Dwa razy podjąłem
wyzwanie uczestniczenia w intensywnych kursach językowych. Pierwszy raz uczyłem
się języka łotewskiego, który zaczynałem ze znajomością tylko jednego zdania: Es esmu students no Polijas (Jestem studentem z Polski), a skończyłem
po czterech tygodniach (100 godzin lekcyjnych + intensywna pracy w domu), gdy udało
mi się zdać dość trudny egzamin ze znajomości tego języka. Po kolejnym miesiącu
prawie nic już nie pamiętałem. Na szczęście następny kurs trwał już 5 miesięcy
(2x1,5 godziny tygodniowo) i to on dopiero dał mi solidne podstawy łotewskiego.
Następną próbę podjąłem
rok później. Tym razem na warsztat poszedł język Cervantesa, Marqueza i Llosy.
A i poziom był troszeczkę wyższy, gdyż średniozaawansowany. Znowu
czterotygodniowy kurs (5x45 min. x 5 dni), organizowany przez moim zdaniem
najlepszą szkołę językową w Białymstoku, sprawdził się o tyle, że solidnie
ugruntował to, czego nauczyłem się na kursie w tradycyjnym (2 x 1,5 godziny). I
chociaż tuż po zakończeniu nauki wyjechałem na miesiąc do Madrytu, to wcale nie
czułem, że to dzięki intensywnemu kursowi mogę biegle hablar español. Zdecydowanie więcej dala mi po prostu wcześniejsza,
mniej intensywna, a dziś raczej wypadałoby powiedzieć powolna nauka.
Również jako nauczyciel
nie mogę pochwalić się spektakularnymi sukcesami w intensywnych kursach. Czegoś
tam udało mi się nauczyć, ale proporcja włożonej pracy do efektu była,
przynajmniej jak dla mnie, niesatysfakcjonująca.
W przypadku języków
obcych szybciej wcale nie znaczy lepiej. A często szybciej po prostu się nie
da. Mózg nie jest bowiem maszyną, której można podkręcić obroty, dokupić dyski
i RAM, aby działać szybciej i wydajniej. Potrzebuje czasu na przyswajanie,
przetwarzanie, powtarzanie, odpoczynek i regenerację. Choć my bardzo byśmy życzyli
sobie jakiegoś dopalacza i natychmiastowych efektów. W końcu mamy przecież instant coffee (kawa rozpuszczalna), instant
soup (błyskawiczne zupki),
jesteśmy przyzwyczajeni do instant access
(natychmiastowy dostęp), chcemy
odnosić instant successes (natychmiastowe sukcesy). Żyjemy instant, bo jesteśmy instant generation. I tylko nauka języków
obcych nie chce być instant. Jeszcze
nie.