sobota, 23 czerwca 2012

Język instant


Czy można w miesiąc nauczyć się dowolnego języka obcego (w domyśle polskiego)? To pytanie bardzo często zadają mi obcokrajowcy, którzy podejmują wyzwanie opanowania – przynajmniej podstaw – polszczyzny. Moja wiedza oraz doświadczenie każą mi raczej odpowiedzieć negatywnie. Nie da się! To znaczy można, ale tak naprawdę nie można.
Dwa razy podjąłem wyzwanie uczestniczenia w intensywnych kursach językowych. Pierwszy raz uczyłem się języka łotewskiego, który zaczynałem ze znajomością tylko jednego zdania: Es esmu students no Polijas (Jestem studentem z Polski), a skończyłem po czterech tygodniach (100 godzin lekcyjnych + intensywna pracy w domu), gdy udało mi się zdać dość trudny egzamin ze znajomości tego języka. Po kolejnym miesiącu prawie nic już nie pamiętałem. Na szczęście następny kurs trwał już 5 miesięcy (2x1,5 godziny tygodniowo) i to on dopiero dał mi solidne podstawy łotewskiego.
Następną próbę podjąłem rok później. Tym razem na warsztat poszedł język Cervantesa, Marqueza i Llosy. A i poziom był troszeczkę wyższy, gdyż średniozaawansowany. Znowu czterotygodniowy kurs (5x45 min. x 5 dni), organizowany przez moim zdaniem najlepszą szkołę językową w Białymstoku, sprawdził się o tyle, że solidnie ugruntował to, czego nauczyłem się na kursie w tradycyjnym (2 x 1,5 godziny). I chociaż tuż po zakończeniu nauki wyjechałem na miesiąc do Madrytu, to wcale nie czułem, że to dzięki intensywnemu kursowi mogę biegle hablar español. Zdecydowanie więcej dala mi po prostu wcześniejsza, mniej intensywna, a dziś raczej wypadałoby powiedzieć powolna nauka.
Również jako nauczyciel nie mogę pochwalić się spektakularnymi sukcesami w intensywnych kursach. Czegoś tam udało mi się nauczyć, ale proporcja włożonej pracy do efektu była, przynajmniej jak dla mnie, niesatysfakcjonująca.
W przypadku języków obcych szybciej wcale nie znaczy lepiej. A często szybciej po prostu się nie da. Mózg nie jest bowiem maszyną, której można podkręcić obroty, dokupić dyski i RAM, aby działać szybciej i wydajniej. Potrzebuje czasu na przyswajanie, przetwarzanie, powtarzanie, odpoczynek i regenerację. Choć my bardzo byśmy życzyli sobie jakiegoś dopalacza i natychmiastowych efektów. W końcu mamy przecież instant coffee (kawa rozpuszczalna), instant soup (błyskawiczne zupki), jesteśmy przyzwyczajeni do instant access (natychmiastowy dostęp), chcemy odnosić instant successes (natychmiastowe sukcesy). Żyjemy instant, bo jesteśmy instant generation. I tylko nauka języków obcych nie chce być instant. Jeszcze nie.

3 komentarze:

  1. Również nie lubię rozpuszczalnej, preferuję tradycyjnie parzoną ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Również nie lubię rozpuszczalnej, preferuję tradycyjnie parzoną ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. I napisałeś to sześć lat temu, jak jeszcze instagrama nie było...

    OdpowiedzUsuń